sobota, 4 lipca 2015

Kocha - nie kocha? Miłosne rozterki ;)

Wiecie, czytałam wiele postów o macierzyństwie zanim byłam w ciąży, gdy byłam... później już niezbyt ;) I w sumie tak z czasem przypomniałam sobie o wspomnieniach niektórych blogerek odnośnie do "wielkiej miłości do dziecka". O tym, że nie przychodzi ona od razu, że nie każdy fruwa w obłokach, gdy patrzy na swoją małą część siebie. 
Wtedy nie wiedziałam jak sie do tego ustosunkować. Teraz w półroczu życia Dzidziostworka, gdy niedawno najzwyklej w świecie podczas zabawy rzuciłam okiem na Małą, doznałam tej rodzicielskiej strzały amora. Serio, chwyciło mnie jak nie wiem i poczułam wzrastającą miłość do MOJEGO (wow) dziecka, które już nieco jest ze mną nie? Ale to nie to, że wcześniej jej nie kochałam, że była mi obojętna, ale tak nagle poczułam to, o czympisały inne mamy.
Nie płakałam ze wzruszenia, gdy patrzyłam na Bąbelka zaraz po porodzie, miałam też bardzo trudne chwile z karmieniem, gdzie wysiadałam psychicznie, ale cały czas, wiedziałam, że ją kocham i że jest dla mnie najważniejsza. Jednak ta miłość tak pięknie dała się odczuć, przybrała różnych barw, może nabrała większego "samo-zrozumienia" dopiero po czasie. No... ale to był czad! Warto było czekać;)

Pół roku życia Martynki już za nami :) Niedawno miała tydzień... Pamiętam, jak myślałam "jej ona jest tylko dwa tygodnie, 14 dni na tym świecie", w porównaniu do lat, które my żyjemy, była w moim odczuciu taką drobną istotką, na tym wielkim i pędzącym świecie. Od trzeciego miesiąca czas zaczął mi już szybko lecieć ;) Dzidzistworek już pełza, turla się, śmieje się do nas. Gdy płacze, mówi "me-ma, ma-ma" i wyciga rączkę w moim kierunku (wymuszacz, gra na moich uczuciach!), lubi jeść warzywka, dodatkowo jest gryzoniem oraz typowym i rasowym przykładem ssaka (jakbym musiała teraz wytłumaczyć dziecom pojęcie ssaka, pokazałabym im Martynkę!).  
Mówię do niej "Przygoda", to takie jej nieoficjalne imię ;) Moja przygoda życia, a każdego dnia pytam się jej, jakie przygody ją dziś czekają? I nastawiamy się na nowe wyzwania.

środa, 20 maja 2015

Treningi, analiza składu ciała

Co tam sportowego słychać?

Jestem już nowym nabytkiem pobliskiego dużego klubu fitness. W pakiecie karnetu miałam konsultację z trenerem personalnym. Jak ona wyglądała?
Zostałam rozłożona na czynniki pierwsze przez maszynę do analizy masy i składu ciała. Wyniki oczywiście dobre :p Mój wiek metaboliczny to 12 lat, otłuszczenie organów wewnętrznych otrzymał minimalną notę "1", poziom tłuszczu ok 19-20% (tutaj przymykam oko, bo z ciekawości weszłam na machinę dwa razy pod rząd i różnica w nocie po przecinku wydała mi się spora jak na taki krótki odcinek czasowy np. 19,7 a kolejnego dnia 19,3 :> W skarpetkach 18% :p). Nawodnienie organizmu odpowiednie. Jedyne co chciałabym poprawić to masę mięśniową, myślę, że z myślą najbliższych planach, przyda się ją nieco zwiększyć.
Jeeeednakże, gdy zaczęłam gadac z trenerem o zwiększonej masie mięśniowej, to oczywiście (kulturysta...) polecił odżywki białkowe, węglowodanowe i kurczak z białym ryżem lub (dla odmiany) biały ryż z kurczakiem :p Nie, wymiękłabym jedząc tak monotonnie i kupując hurtowo drób... Myślę, że zbilansowana dieta, zważanie na posiłki po-treningowe (wiem, że nie każde białko jest tak samo przyswajalne itp. no ale cóż...) ale bardziej twórczo, zmieni odpowiednio sylwetkę. Ale to temat omówiony już na paru stronach, więc nie o tym teraz. W każdym razie widzę poprawę :)

Mój obecny plan treningów obejmuje następujące zajęcia:
- wzmacniająco, wytrzymałościowe zajęcia - Beach Body
- Step Advanced
- Total Fitness
- Zdrowy kręgosłup
- Pure Pump lub ABT (brzuch, pośladki, uda)
- Pilates

W tym tygodniu mam nadzieję poznać ćw mająca na celu uzdrowić kręgosłup ;) Nie byłam jeszcze na ABT ale też mam zamiar się na nich pojawić. Pilates mnie odpręża :) Byłam także na modnym ostatnio Cycling - hmm, może jeszcze się kiedyś przejdę ale wielką miłością nie zapałałam ;)

Z trenerem odbyłam ćwiczenia siłowe, ale przy obciążeniu własnego ciała - niektóre bardzo fajne, jednak zważywszy na chęć poznania fitnessu od podszewki, bardziej skupię się na "planie zajęciowym", który oferuje klub.

Cóż, nie będę ukrywać, że niejednokrotnie jest ciężko wszystko ogarnąć, dźwiganie małej po schodach, obowiązki domowe itp. męczą same w sobie, nieraz czuję, że nie będę miała "dziś" na nic sił, ale zawsze po treningu czuję się  lepiej, że odpoczęłam, odprężyłam się... Nieraz po takim dniu zajęcia są dla mnie wyzwaniem same w sobie, szczególnie różnego rodzaju wzmacniania. Staram się ćwiczyć 6 dni w tygodniu, chociaż ostatnio zdarzyło się 7 jednak ze względu na przeplatanie ich lekkimi treningami. Mam nadzieję, że na zajęciach z kręgosłupa i pilatesie będę wystarczająco się regenerować ;)
Jednak silna wola jest ważna, cele, które mam w sercu także, oby wszystko było jak ma być. Nie jestem jednak robotem i mam dni totalnej regeneracji, gdzie mam ochotę tylko leżeć w łóżku lub spałaszować to i owo ;)

wtorek, 24 marca 2015

Poranek, plany, krótka refleksja.

Krótki zarys dnia (poranka?) z życia matki :) 

Azjatyckie powiedzenie mówi: "nie masz czasu? To znajdź sobie dodatkowe zajęcie". Coś w tym jest... Są dni kiedy narzekam, że nie mam kiedy zrobić tego czy tamtego, ale innym razem widzę, że więcej czasu zajmują wymówki aniżeli wykonanie danej czynności. Wiadomo, że nie można ciągle żyć na wysokich obrotach, ale wiem, że jeżeli coś jest dla mnie ważne, to warto nauczyć się dyscypliny. Inne rzeczy natomiast trzeba zrobić czy się chce, czy się nie chce. Nawet kiedy mam dni z cyklu "nic nie robię w domu, bo foch" i tak je robię :p
 
Obudziłam się o 5tej... zjadłam coś lekkiego i energetycznego, napiłam się, o szóstej skończyłam karmić małą, wskoczyłam w strój i buty biegowe, rozgrzewka, 47min biegu z 6cioma interwałami zaliczyłam :)
Oczywiście myśl była taka "wrócę to będę spała".
Praktyka?
Wróciłam - i chyba tyle z mojego planu :p 

Rozciągnęłam się, zjadłam, wzięłam prysznic, wysuszyłam głowę, zrobiłam makijaż, pozmywałam, posprzątałam pokój, pranie się robi - ja przepłukałam parę rzeczy, ugotowałam obiad, odkurzyłam, pościerałam kurze... piszę tego posta i wiem, że za chwilkę będę karmić Dzidziostworka, który leniwie już wstaje :)
Przed nami dwugodzinny spacer, a wieczorem mam jeszcze trening z fitnessu. Jutro mam plan "paść", chociaż pewnie skończy się na tym, że będę musiała "powstać".


Czasem sama siebie przekonuję, że się da - zadbać o siebie, o swoje pasje... Ale także o dom. A przy tym wychowywać Dzidźka. Nie lubię poglądu, że mama nie może mieć czasu dla siebie: na makijaż, na ubranie się lepiej, nie mówiąc już o zdrowym odżywianiu czy wygospodarowaniu czasu na pasję... Ja mam wręcz wrażenie, że z zegarka i tak uciekają mi cenne minuty, które mogłabym niejednokrotnie aktywniej dla siebie wykorzystać. Założyłam sobie, że macierzyństwo powinno być inwestycją w siebie i bardzo bym chciała zmobilizować się do własnego rozwoju jeszcze w paru dziedzinach :) Ale mam nadzieję, że wszystko w swoim czasie, bo trybu dnia i systematyczności trzeba się także nauczyć - a rozszerzania ram na nowe aspekty tak, aby coś było systematycznym, a nie jednorazowym działaniem, jest niezwykle trudno. Zwłaszcza, że niejednokrotnie wykazywałam się słomianym zapałem ;)

sobota, 21 marca 2015

Jajecznicowe wspomnienie.

Dzień dobry ;)

Sen zregenerował ciało po wczorajszym wieczornym treningu :) Pozostało już tylko dorzucić mu paliwa do żołądka... Malutka dała dziś pospać, zrobić śniadanie, więc ogromny buziak dla niej CMOK :* 


Co dziś? Jajecznica! Ha, nie samymi owsiankami człowiek żyje ;) 
Może to dziwne, ale to wykwintne danie, jak sięgnąć pamięcią, wbrew pozorom było początkiem rozwoju mojej kulinarnej twórczości... Do dziś pamiętam jak za młodego młodu, owładnięta ciekawością poznawczą mieszałam jajka z pasztetem czy serkiem topionym ;) Aby jednak zabrzmiało zdrowo, to oczywiście były też wariacje z warzywami:p Z czasem polubiłam jeść ją z płatkami owsianymi i różnymi ziarnami, a od niedawna gdy staję się posiadaczką czerstwego pieczywa, tworzę pudding chlebowy :) No ale to już nie jest typowe jajecznicowe zastosowanie białka z żółtkiem ;)

Oprócz wspomnień typu jajko + pasztet + ketchup + ogórek konserwowy czy pieczarki i myśl "ciekawe czy będzie smaczne" :p Posiadam jeszcze inną kartkę pamiętnika w głowie... W obecnej sytuacji, gdy kochana babcia patrzy na nas już z góry, ten myślowy kawałek papieru jest dla mnie bardzo ważny i zawsze wywołuje przyjemny uśmiech na twarzy :) Mowa o tzw. "Królewskim Daniu" :) Było to danie, którym raczyła mnie na wakacjach właśnie moja kochana babcia, które często robiłyśmy wspólnie - chociaż rzadko dopuszczała kogoś do kuchni ;). Może chodziłam wtedy do podstawówki? Nie wiem dokładnie, ale byłam brzdącem, który na hasło babci: "a może przygotujemy królewskie danie?", reagował dużym zacieszem ;) Danie, którego nazwę znałyśmy tylko ja i ona było klasyczne, ale przygotowane przez nią lub wspólnie miało niepowtarzalny smak :) Niby to tylko jajecznica na masełku z cebulą i szyneczką, ale nigdy nikomu nie udało się odtworzyć tej magii na talerzu, którą wtedy smakowałam wspólnie z babcią. 

Jej, a miałam wrzucić po prostu podpisane zdjęcie śniadania.
Cóż... 
Tak oto niepostrzeżenie jajecznica wmieszała w moje życie różne wspomnienia :) A poniżej kolejna porcja jajkowego zamieszania ;)


PORANNA JAJECZNICA Z GRAHAMKĄ I DODATKAMI: jajka, oliwa, natka z pietruszki, prażony słonecznik, zioła prowansalskie. Grahamka (biały ser/bieluch, sałata, szynka, ser, rzodkiewka, pomidor, papryka, natka z pietruszki). Papryka, sałatka ze szpinaku (szpinak, oliwa, miód, czarnuszka, zioła prowansalskie, pieprz ziołowy). Herbata zielona z białą i bławatkiem.


Smacznego poranku :)


poniedziałek, 16 marca 2015

Sportowe podsumowanie :)

Kulinarne podsumowanie zrobione, to przyda się także sportowe ;)

Za mną parę fajnych rzeczy :) 7 marca miałam przyjemność odwiedzić fitness klub Modelarnia, gdzie była organizowana sportowa impreza z okazji dnia kobiet. Oczywiście zdecydowałam się na to w ostatniej chwili i wszystkie fitness-atrakcje były już zapełnione ludźmi ;) Nie będę ukrywać, że skusiły mnie jednak nagrody, które można było wygrać i zapisałam się na "bieganie dla początkujących" :) O, pogoda akurat była paskudna, ale wierzyłam (i słusznie), że na czas wybiegu przestanie padać ;) 
I tak oto byłam na najfajniejszym biegowym treningu :) Prowadząca Doris, to super babka, która już od wielu lat szkoli biegaczy, a dziewczęca ekipa chcąca spędzić sportowo sobotnie południe okazała się również wesołą gromadką :D Nikt nie wymiękł! Trening fajnie poprowadzony jak dla osób początkujących, myślę, że większość z dziewczyn myślała, że pewnie padnie po 100 metrach, ale nie było nawet okazji ku temu :) 

Schemat:
przebieżka + rozciąganie + (6 x 4 min. biegu / 1 min. marszu) + powrót + rozciąganie

Dobre rady, każdy mógł sobie pogadać i zapytać trenerki o co tylko chciał :) A finalnie dowiedziałam się, że będą organizowane cykliczne spotkania biegowe dla początkujących. Co prawda początkująca nie jestem, ale ekipa była na tyle fajna, że postaram się chodzić :)) Jest także grupa zaawansowana, niemniej jednak 12 km w górach, to zbyt ambitny program jak dla mnie :p

Udało mi się także złapać "balona z karteczką" ;) A na karteczce informacja, iż zostałam szczęśliwą posiadaczką bona 100zł to salonu Ogrody Urody :p Well... chyba ktoś mnie fajnie wymasuje i nie będzie to mój mąż :D

Dnia następnego był już dzień kobiet, o którym się tu nie będę rozpisywać ;) Najważniejsze, że udało mi się pobiegać 53 minuty, tym razem w pięknym słońcu! :)

Zakupiłam też karnet fitness - co prawda do innego klubu niż ww., ale sprawdzonego z ogromną dawką uśmiechu trenerek;) W ten sposób zaliczyłam mocny trening Deep Work oraz naprawdę energiczną Zumbę. Tym razem chcę wykorzystać karnet aby pochodzić na rzeczy, których jeszcze nie znam :) Przyznam, że na macierzyńskim mam ochotę zrealizować dwie rzeczy, które sobie obiecałam w ciąży: wziąć udział w biegu ulicznym oraz spróbować przygotować się do kursu na instruktora fitness :)) Pierwsze z pewnością zrealizuję, mam nadzieję, że nie stchórzę przed tym drugim, na razie ambitnie zaczęłam :p Kondycja po ciąży jest bardzo dobra, więc jestem pozytywnie nastawiona :)

Zimna płyta ze chrztu + tort :)

Nieco serce boli, bo słońce pięknie świeci i chciałam iść na drugi spacer z Martynką... no ale, już tak długo zbieram się za posty i zawsze coś sprawia, że ich nie mogę napisać ;) Po całym dniu rzadko kiedy chce mi się w nocną porą siedzieć i pisać, częściej wygrywa sen :p

W każdym razie, taki mały skrót smaków z chrzcin Małej :) Myślę, że wyszła całkiem fajna zimna płyta, do tego ciasta i tort. Niestety nie mam zdjęć wszystkich rzeczy, także w niektórych przypadkach odniosę się bezpośrednio do przepisu z danej strony. A to, co zrobiłam sama, to może jakieś przykładowe zdjęcie znajdę w necie :)



PRALINKI: masa (zmiksowany kokos z białym serem, cukrem/miodem/mleczkiem skondensowanym, roztopioną czekoladą, wymieszane z płatkami owsianymi), obtoczone w wiórkach kokosowych.

BABECZKI WIOSENNE: kruche babeczki, nadzienie (biały ser, rzodkiewka, zielony ogórek, szczypiorek, kiełki, prażony słonecznik) + dekoracja (pomidorek i kiełki). Bazylia, pieprz, pieprz ziołowy, sól.

BABECZKI Z TUŃCZYKIEM: kruche babeczki, farsz (tuńczyk z puszki w kawałkach w sosie własnym, biały ser, prażony słonecznik, kiełki, sól, pieprz, pieprz ziołowy) + pomidorki i kiełki do dekoracji.

KORECZKI: szpinak świeży, pomidorki koktajlowe, mozzarella, oliwki
 Poniżej przykładowe zdjęcie znalezione w necie, niestety własnego nie posiadam, ale chciałam pokazać zamysł :) Ja dodatkowo przebiłam je wykałaczkami, przepis na nadzienie pod zdjęciem (oczywiście jest inne niż na tej fotce)
MINI TORTILLE - z łososiem oraz tuńczykiem: 1) Z łososiem (wędzony łosoś + serek bieluch z dużą ilością poszatkowanej natki pietruszki, sokiem z limonki, szczypiorkiem, solą i pieprzem. Można dodać szpinak). 2) Z tuńczykiem (patrz babeczki z tuńczykiem) 



Na zdjęciach tort wygląda zdecydowanie gorzej niż w rzeczywistości ;) Jakoś brąz zbyt się wybił na fotce. Niemniej jednak jest to tort na bazie ciasta marchewkowego, które uwielbiam (link poniżej) z masami na bazie białego serka, przełożony biszkoptami.
 

TORT MARCHEWKOWY Z MASĄ RAFAELLO I ORZECHOWĄ: ciasto zrobione z tego przepisu (jedynie zrobiłam pół na pół z pełnoziarnistą mąką, użyłam także cukru trzcinowego drobno zmielonego). Dodatkowo będą potrzebne: wiórki kokosowe, chudy biały ser, orzechy włoskie, biszkopty bezcukrowe, coś czym słodzicie i lubicie :) U mnie daktyle, cukier/mleczko do kawy. Dla chętnych troszkę masła do masy. Czekolada jeśli zdecydujecie się na polewę czeko ;) Proporcje zwiększyłam do własnej brytfanki wg przelicznika na stronie.

Ciasto marchewkowe robiłam wg powyższego przepisu. Gdy ostygło przekroiłam je na dwa blaty i tak.... Przełożyłam: blat + masa kokosowa + biszkopty + masa orzechowa + blat + dekoracja :)

Masa rafaello (dużo wiórek kokosowych zmiksowanych z chudym białym serem - w czasie blendowania poprzez wiórki kokosowe, masa robi się bardzo zwarta i ciężka, rozcieńczyłam ją mleczkiem do kawy. Można dodać więcej białego sera lub mleka, śmietanki - co kto woli. Całość posłodzić wg uznania - tutaj nie narzucam, bo sama robiłam "na smak". Można także dodać masło, niemniej jednak masa tężeje w lodówce, jej zwartość zależy od ilości wiórek, ja ich nie żałowałam ;) )

Masa orzechowa (namoczone wcześniej orzechy włoskie, daktyle. Składniki zmiksowane z białym serem). 

Całość tortu można ozdobić masą kokosową. Ja początkowo zrobiłam polewę czekoladową a masę nałożyłam na górę. Jednak finalnie mi się nie podobała całość, bo masa na bokach nadała ciachu inny kształt niż chciałam, dlatego rano (w nocy stwardniała w lodówce) ją "wyrównałam" nożem i boki obtoczyłam masą kokosową :p Ozdobiłam margaretkami, czekoladowymi literkami i pisakami cukrowymi.


Przyznam, że tort bardzo smakował :) Może całość brzmi skomplikowanie, ale reasumując to jest ciasto marchewkowe przełożone białym serem z kokosem oraz białym serem z orzechami, a po środku biszkopty :p Trochę mi szkoda, że goście mieli pełne żołądki, kiedy go jedli (o czym pisałam na FB - taak nieplanowany big obiad teściowej :/), ale i tak usłyszałam wiele miłych słów na jego temat. I wiecie co... mam gdzieś, że na zdjęciach pięknie nie wygląda, bo wiem, że zaprezentował się ładnie na żywo i był naprawdę smaczny :))

Jakimś cudem z zimną płytą wyrobiłam się co do sekundy... Skończyłam akurat w momencie, kiedy trzeba było wszystko zawozić na salkę... :p I tak, po tych dwóch dniach pracy, padłam ;) Ale nie poddałam się, gdy usłyszałam, że nie przyjadą przyjaciele, którzy mieli nam zamówić u siebie dobrą i sprawdzoną zimną płytę (przypadek losowy :( ). Taka informacja z dnia na dzień... Ale jak widać z małą Bąbloladą jakoś dałyśmy sobie radę i nakarmiłam ją i gości ;)

sobota, 28 lutego 2015

Trening - Turbo Power

Tak, też ma takie dni, kiedy muszę zmusić się do ćwiczeń, bo mi się nie chce, bo jestem zmęczona, mimo że wcześniejszy dzień był bezćwiczeniowym odpoczynkiem dla mięśni ;) itp., itd., etc.,

Nie lubiłam tego faceta, grał mi na nerwach i sądziłam, że zestawy są nudne zanim jakikolwiek zrobiłam ;) No może raz się zabrałam, ale z góry byłam nastawiona na "nie" i przerwałam :p
Po ciąży coś mi się odmieniło, w końcu spróbowałam - od końca, bo od II części programu (każda jest całościowym treningiem). Cóż... spodobało mi się, a jedynie na co narzekam, to na fakt, że facet robi nagrania na białym tle i kiepsko się to ogląda. Niemniej jednak mąż miał rację i powiedział "tym razem przynajmniej nie jest ubrany na biało" :p

W czwartek zaliczyłam pełen program (któryś z...) + 30 min. biegu, wczoraj był odpoczynek (czyli spacery z Małą i po zakupy :p). Dziś poniższy program i powiem szczerze, że podobało mi się, a ostatnia runda przypomiała mi interwały z zajęć fitness ;) Spodziewałam się zwiększonego tempa na końcowej rundzie i nie zawiodłam się. "Nie-chce-mi-się" zostało pokonane i bardzo się z tego cieszę!


Teraz jabłuszko i doprowadzenie się do używalności ;) zanim wstanie mała, następnie posiłek potreningowy wglowodany + białko :* Na zakończenie spacer z Martynką :)
i... być może lody migdałowe z Lodomanii, które uwielbiam ponad wszystko :p

Od poniedziałku planuję zakup karnetu do wspomnianego fitness klubu :)
 

piątek, 27 lutego 2015

Pierwsze szczepienie.

Na FB zrobiłam mini podsumowanie kulinarnej działalności na chrzest. Dużo w tym też żalów, bo wiecie... jak raz dopuścicie teściową do działania, to macie przekichane - święta prawda! ;)

Ale to już za nami... Tak samo jak dzisiejsze pierwsze szczepienie Martynki. Troszkę odroczone w czasie, najpierw przez nas, później samoistnie przez chorobę męża. No okej, mnie też zaczęło łapać, ale tylko troszkę ;) Niemniej jednak w tym czasie usłyszałam najbardziej kochane słowa od Lubego "kochanie, daj buziaka! Muszę Cię zarazić, abyś dała przeciwciała Dzidziostworkowi" ;)
W każdym razie wybraliśmy szczepionkę skojarzoną 5in1 infanrix IPV+hib. Koszt w aptece 109zł, koszt w przychodni 159zł (że brak tu dwóch dziewiątek po przecinku, nie ;)?). Cóż, niezłą marżę sobie zrobili :p Malutka popłakusiała podczas wkucia, ale ogólnie była bardzo dzielna i aż pytałam się później pediatry czy w szczepiące był jakiś środek nasenny, bo mocno zasnęła po tym :p
Dzisiejsze dane: 4880kg, 58-59cm wzrostu :) Martysia ma 8 tygodni i 3 dni.
Po wielu problemach z karmieniem (ból i duża wrażliwość). Mała je już normalnie z piersi, odciąganie zostawiłam na sytuacje awaryjne. Dzidź pięknie przybiera ok 280g na tydzień, mimo że nie jest dzieckiem, które domaga się co chwila mleczka, więc jedzonko jakościowo ma przednie :)

Zważywszy na moją dzieciową profesję zawodową zastanawiałam się także nad rotawirusem, ale po rozmowie z lekarkami, prędzej zdecydujemy się na pneumokoki. Swoją drogą mąż mógł się nieźle wygadać i ostro dyskutowała z pediatrą o rodzajach i badaniach nad szczepionkami :p Ja oczywiście stałam obok zielona i wolałam zająć się opłatą za igiełkową usługę :p
Finalnie Martynka pozwoliła nam po wszystkim jeszcze na wspólny długi spacer :) W porównaniu ze wczorajszym kiepskim nastrojem (II skok rozwojowy przypada między 7 a 9 tygodniem życia, więc tym t tłumaczę :>), dużo dziś z nami "rozmawia" i się śmieje :) "a guu, auuu, a'bulbul', mne, nee " :p

***

We wtorek odbyłam także kontrolną wizytę u ginekologa, mimo obaw wszystko dobrze się zagoiło :) Położna wynosiła Dzidziostworka na rękach, a ja zostałam przyjęta z potajemnym mrugnięciem oka poza kolejką (wow, a obsuwa czasowa była 1,5 godzinna!). I wiecie co... polubiłam tam jeździć, chociaż tym razem na usg macica była już psuta (bo zawartość na rękach swojego tatusia), więc szkoda mi ;) Polubiłam pana doktora.

Postaram się dzielić teraz posty na odpowiednie kategorie, dokładając przemyślenia/westchnienia o macierzyństwie :) Mam dużo tematów, które chciałabym tutaj rozwinąć, mam nadzieję, że czas i własne chęci na to pozwolą. Bo sił i ochoty na pisanie czasem brak ;)

środa, 18 lutego 2015

OWSIANKA BANKOKAR

Krótko i treściwie, owsiankowy set śniadaniowy ;)

OWSIANKA BANKOKAR :p a na poważnie: owsianka "ban" (z bananem), "ko" (wiórkami kokosowymi), "kar" (karobem). Do tego tradycyjnie słonecznik i siemię, dodatkowo daktyle oraz płatki pełnoziarniste, jogurt. Kawa bezkofeinowa z czajniczka.


Uwielbiam poranne niebo... jeśli nie jest sufitem deszczowych chmur ;) Jeju, zamiast się położyć spać, wrzucam zdjęcia i zaczynam ćwiczyć... Kiedy ja zrealizuję wszelkie mamowe gazetowo-internetowe porady "zdrzemnij się, kiedy dziecko śpi". To mój jedyny czas, kiedy mogłabym to uczynić, jednak zawsze wybieram trening. Inaczej mam wrażenie, że mój dzień jest jednolity i bezsensowny, ciągle to samo, monotonia: karmienie, przewijanie, spacer itp. Trening jednak daje mi poczucie, że zrobiłam coś dla siebie...

Narobiłam wczoraj cały talerz naleśników dla męża, mnie została kasza jaglana - dorzucę dynię i biały ser, więc chociaż tyle będzie luzu z obiadem ;)

poniedziałek, 16 lutego 2015

Sklepowa kolacja przedwalentynkowa i fitness;)

Dziś na przekór bardzo sklepowe danie ;) Jako, że mąż ma tendencje do chorowania w dniu walentynek, więc mogę uznać, że ta piątkowa kolacja była tą "lovuśną" :p

Poniżej zakupione w Piotrze i Pawle sushi, które dla odmiany tego biedronkowego, było bardziej różnorodne i zawierało coś "surowego" a nie tylko wędzonego :p Nigdy nie kupowałam japońskiego specjału w sklepie, ale parę dni wcześniej mąż zafundował mi taki poczęstunek :) Miła niespodzianka, skuszona promocją, ale fajnie było razem zjeść nieplanowane sushi. Co prawda to ZDECYDOWANIE nie to samo co zamówienie w knajpce - ryż zimny, twardszy, ale nie było źle, było pysznie, bo zjedzone wspólnie przy świecach:) Tym tropem gdy zobaczyłam w P&P zestaw, zaszalałam i kupiłam. Cena podobna, a ciekawsze rzeczy w środku :) Do tego wzięłam niewydarzony "lunch grecki", który był w 85% kapustą pekińską :p Ale przy podrasowaniu jej, była dobrym i zdrowym uzupełnieniem kolacji nr 2. Do tego sok marchewkowy i różnorodność na stole w pełni, wręcz międzykulturowe klimaty japońsko-grecko-polskie (no co, niech będzie, że marchewki, to polski klimat :p).

OPCJA BIEDRONKOWA

OPCJA PIOTROWO-PAWEŁKOWA ;)




No ale do rzeczy, aby było romantycznie, to 14 lutego pokazałam swoją miłość do sportu i zawitałam na evencie w fitness klubie :) Było super, zumba świetna (mocna, aktywna i szło się zmęczyć - brawo! Ogólnie miałam obiekcje, czy jest to działka, która może faktycznie wpływać na sylwetkę. Dużo osób mówiło o zumbie, a ja wcześniej miałam głównie możliwość uczestniczenia w "takich se" zajęciach, jeśli oceniać poziom zmęczenia . Bardziej rozgrzewka :p Ale tym razem było mega żywiołowo i super :))!). Do tego aerobik i, dla mnie zupełna nowość, step. Ciekawe doświadczenie, cieszę się, że mogłam zapoznać się bliżej ze "stopniem" w fitnessie :) Nie powiem, pokazał się stopień trudności w zapamiętaniu ruchów w zupełnie innej formie. Ale finalnie dałyśmy wszystkie radę ;) Brawa dla Dorotki, świetnie poprowadziła zajęcia. 
A ja na nich w roli matki? Zabraliśmy się z mężem i Martynką wspólnie autkiem, tak aby być ok 30min. wcześniej. Nakarmiłam Małą na miejscu, aby łatwiej mi się hycało z pustym mlecznym bufetem. Mąż posiedział i pobawił się z Dzidziostworkiem, a ja w tym czasie szalałam przed lustrami. 
Czekam na nowy grafik w klubie i mam zamiar wykupić karnet. Myślę, że zaowocuje to wbrew pozorom tym, że będę miała więcej czasu w ciągu dnia na inne rzeczy. Trening + przygotowania, to jedno spanko Martynki, kolejne to spacer, a kolejne, robienie obiadu lub (jeśli zdążyłam wcześniej) drugi spacer :p A gdy wyjdę wieczorem, to może uda mi się zagospodarować jedną drzemkę na coś innego, o! A przynajmniej tak się oszukuję :p

I wiecie co... zupełnie inaczej pracuje się poza domem... Teraz wyszłam z domu z laptopem do miejsca, gdzie jest wi-fi, nic mnie nie odciąga. Nie muszę robić obiadu, sprzątać, czy iść do Małej, bo mąż cały dzień umiera z katarem prze TV (taaaaa... Żony, znacie to, nie?) :ppp Tylko ja jestem taki lol, że zapomniałam zabrać aparatu, aby zrzucić zdjęcia, więc post pojawi się nieco później ;) A miałam się zająć różnymi zdjęciami...
Jej, a poza tym, to świetny relaks! Chcę też aby ten czas macierzyństwa zaowocował moim rozwojem, mam parę planów i nadzieję, że się uda! Przez dwa lata małżeństwa, inwestowałam czas i plany dnia w rozwój męża, teraz pora na mnie :)

Pozdrawiam ciepło :)

piątek, 30 stycznia 2015

Owsiankowe wspomnienie poporodowe ;)

Tak, nie sądziłam, że to możliwe, ale przewinęłam i nakarmiłam małą... 6:45 na zegarku, o 7:15 otwieram oczy i pytam męża "zdążę skoczyć do Społem zanim wyjdziesz?"... 
Mobilizacja aby wyjść tak wcześnie do sklepu po świeże grahamki, mimo (tradycyjnie) mniejszej dawki snu, była zaskakująca ;) A konsumpcji towarzyszyły frankfurterki - i tu kolejne zdziwienie, od nowego roku Społem podaje składy wielu serów/wędlin itp., dzięki temu wiem, że zjadłam 93 czy tam 97% mięsa :pp

Ale dziś podrzucam moje najmilsze wspomnienie poporodowe ;) Do tej pory jak pomyślę o szpitalu, to pamiętam gdy mąż przyniósł mi rano kubeczek, w którym były płatki owsiane z żurawiną. Wydawało mi się, że to była najsmaczniejsza porcja płatków, którą kiedykolwiek jadłam ;) Wiecie, wysiłek porodowy + szpitalne jedzenie (jedzenie?) potrafią wzbudzić w człowieku miłość do każdego kęsa, który został przyniesiony z domu.

Dlatego dziś z sentymentem wrzucam jedną z wieeelu owsianek, które ostatnio jadam:

OWSIANKA: płatki owsiane zalane wcześniej ciepłą wodą, słonecznik, siemię lniane, żurawina, wiórki kokosowe, płatki migdałów, jabłko, trochę banana, jogurt i cynamon :)

Przepis chyba zbędny, co ;)? Proporcje wg uznania... U mnie zmiennie, przed ciążą zawsze dawałam ok 6 łyżek + dodatki. W czasie ciąży faktycznie żołądek jest w stanie przyjmować mniejsze porcje na raz, gdyż 4 łyżki + żurawina i dodatki, były dla mnie wystarczalne. Dziś na nowo 5-6 łyżek, czasem dosypuję jakiś innych płatków ;) Nocne wstawanie + karmienie, wzmaga zapotrzebowanie kaloryczne jak i poranny apetyt...

Za mną dziś druga wizyta w poradni laktacyjnej, kolejna próba złagodzenia bólu podczas karmienia. Wolę jak je z piersi aniżeli z butelki (także moje mleko), bo przy tej drugiej opcji trudno było aby zasnęła po jedzeniu, nie wiedziałam też ile mleka ściągać (mała zdecydowanie więcej przybrała na wadze od kiedy karmię ją mlekiem ściągniętym + pierś, mam wrażenie, że nieważne ile bym ściągnęła, tyle by wypiła...). Pominę opcję ekonomiczności czasu... Ech, zastanawiam się ile jeszcze czasu upłynie i ile znajdę w sobie determinacji aby karmić ją bezpośrednio piersią. Zagryzam czasem zęby i męczę się już ponad miesiąc, mam nadzieję, że to będzie ostatni taki tydzień. Chcąc nie chcąc w końcu zdecydowałam się na kapturki do karmienia, tylko mam wrażenie, że Mała mniej ciągnęła teraz - niby dłużej jadła, ale piersi ciągle twardawe, a ona w płacz :/ Helloooł nie ogarniam już -_-"

wtorek, 27 stycznia 2015

CIECIORKA Z WARZYWAMI I INDYKIEM

Na FB udostępniłam zdjęcia, mojego brzuszka od 3 miesiąca aż do poporodowych chwil :) Dla motywacji, że warto dbać o siebie w czasie ciąży :) Nie robiłam tych zdjęć dla siebie, chociaż poniekąd z pewnością były one też motywatorem dla mnie, aby podjęty cel utrzymania ciała w dobrej kondycji, został osiągnięty. A co ważniejsze, abym mogła się nim z Wami podzielić :) Także mamusie, do roboty! Lepiej zadbać o siebie i dzidzię w czasie ciąży aniżeli biadolić później, że jest źle... Znalezienie czasu, systematyczność i chęci - to rzeczy, z którymi i ja walczyłam, ale się udało i jestem z tego dumna :)

Póki co także na FB aktualnie zwierzam się co u mnie, więc zapraszam ;)

Martynka zawiązana w chuście, śpi sobie słodko na mojej piersi, a ja mogę napisać posta... Muszę wręcz napisać, bo zjadłam coś bardzo dobrego, co wcześniej nie było specjalnie smaczne :p Taki miks paru dań: farszu do papryki, pieczonego udźca z indyka od teściowej (została niezjedzona porcja z wczoraj) i resztki, które zostały mi przy robieniu zupy ;)

Jest to NIEFOTOGENICZNE acz jak dla mnie smaczne danie :)

CIECIORKA Z WARZYWAMI I INDYKIEM: cieciorka (u mnie z puszki), burak, oliwki, marchewka, kawałki indyka (upieczonego z obiadu), włoszczyzna, ketchup, przyprawy (sos sojowy, kurkuma, gałka muszkatołowa i różne zioła jak i pieprz ziołowy - kombinowałam ;) ). Troszkę wody z oliwą do podlania.

Jak widać jest to bardzo "ściepkowe" danie, ale sądzę, że jak od podstaw wszystko zrobi się na patelni, to także będzie dobre ;) W każdym razie ja dziś wrzuciłam włoszczyznę na patelnię, później farsz (cieciorkę z burakami, marchewką i oliwkami), a na końcu indyka. Doprawiłam jeszcze sosem sojowym i ziołami. Poddusiłam na patelni.
Ugotowałam makaron, ale finalnie zostawiłam go do zupy i podałam z białą kaszą  gryczaną :) Mniam, jak farsz z papryką mi średnio smakował, bo był robiony na szybko i buraki nie doszły w piecu itp. To dziś to wszystko razem podduszone na patelni dało dobre połączenie smakowe.

A teraz pozostaje mi czekać czy Małej nie będzie bolał brzuszek po kaszy :p (oby nie...)

niedziela, 11 stycznia 2015

Cukiniowe łódeczki z kurczakiem a'la polskie sushi z sałatką i kaszą pęczak

*macierzyński się zaczął, zatem tym razem mężowy wpis, bo to jego danie, jego nazwa i jego wykonanie... Zatem oddaję mu pałeczkę ;) Miłego czytania...

......

Pewnego dnia wpadł mi do głowy pomysł na lekkie danie, w kształcie małych "łódeczek" które można jeść w całości, trochę jak sushi.

Składników niewiele i całość podobnie jak wg filozofii japońskiego sushi pełna prostota.

"POLSKIE SUSHI" Z KASZĄ I SAŁATKĄ: duża cukinia, mały kawałek kurczaka, ser żółty, natka z pietruszki, pół krążka cebuli, koperek, kapusta biała, papryka, marchewka, kasza pęczak





Cukinię kroimy na plasterki grubości ok. 1 cm, cebulę na krążki, które jeszcze kroimy na połowę. Świeżego kurczaka kroimy na bardzo cienkie plasterki nieco mniejsze niż wielkość plasterków cukinii, dodatkowo je rozklepujemy, aby były jeszcze cieńsze. Na łódeczki kładziemy krążki cebuli, potem kurczaka, na końcu cienki kawałek sera żółtego, przyprawiamy słodką papryką, pieprzem i odrobiną majeranku. Wszystko dajemy na parę, w międzyczasie gotując kaszę pęczak. Po ok. 20 minutach danie jest gotowe, a my możemy je udekorować natką pietruszki i koperkiem.
Z papryki, kapusty i marchewki możemy zrobić surówkę, którą doprawiamy do smaku, ale równie dobrze możemy kupić podobną w sklepie ;) Smacznego!