piątek, 27 lutego 2015

Pierwsze szczepienie.

Na FB zrobiłam mini podsumowanie kulinarnej działalności na chrzest. Dużo w tym też żalów, bo wiecie... jak raz dopuścicie teściową do działania, to macie przekichane - święta prawda! ;)

Ale to już za nami... Tak samo jak dzisiejsze pierwsze szczepienie Martynki. Troszkę odroczone w czasie, najpierw przez nas, później samoistnie przez chorobę męża. No okej, mnie też zaczęło łapać, ale tylko troszkę ;) Niemniej jednak w tym czasie usłyszałam najbardziej kochane słowa od Lubego "kochanie, daj buziaka! Muszę Cię zarazić, abyś dała przeciwciała Dzidziostworkowi" ;)
W każdym razie wybraliśmy szczepionkę skojarzoną 5in1 infanrix IPV+hib. Koszt w aptece 109zł, koszt w przychodni 159zł (że brak tu dwóch dziewiątek po przecinku, nie ;)?). Cóż, niezłą marżę sobie zrobili :p Malutka popłakusiała podczas wkucia, ale ogólnie była bardzo dzielna i aż pytałam się później pediatry czy w szczepiące był jakiś środek nasenny, bo mocno zasnęła po tym :p
Dzisiejsze dane: 4880kg, 58-59cm wzrostu :) Martysia ma 8 tygodni i 3 dni.
Po wielu problemach z karmieniem (ból i duża wrażliwość). Mała je już normalnie z piersi, odciąganie zostawiłam na sytuacje awaryjne. Dzidź pięknie przybiera ok 280g na tydzień, mimo że nie jest dzieckiem, które domaga się co chwila mleczka, więc jedzonko jakościowo ma przednie :)

Zważywszy na moją dzieciową profesję zawodową zastanawiałam się także nad rotawirusem, ale po rozmowie z lekarkami, prędzej zdecydujemy się na pneumokoki. Swoją drogą mąż mógł się nieźle wygadać i ostro dyskutowała z pediatrą o rodzajach i badaniach nad szczepionkami :p Ja oczywiście stałam obok zielona i wolałam zająć się opłatą za igiełkową usługę :p
Finalnie Martynka pozwoliła nam po wszystkim jeszcze na wspólny długi spacer :) W porównaniu ze wczorajszym kiepskim nastrojem (II skok rozwojowy przypada między 7 a 9 tygodniem życia, więc tym t tłumaczę :>), dużo dziś z nami "rozmawia" i się śmieje :) "a guu, auuu, a'bulbul', mne, nee " :p

***

We wtorek odbyłam także kontrolną wizytę u ginekologa, mimo obaw wszystko dobrze się zagoiło :) Położna wynosiła Dzidziostworka na rękach, a ja zostałam przyjęta z potajemnym mrugnięciem oka poza kolejką (wow, a obsuwa czasowa była 1,5 godzinna!). I wiecie co... polubiłam tam jeździć, chociaż tym razem na usg macica była już psuta (bo zawartość na rękach swojego tatusia), więc szkoda mi ;) Polubiłam pana doktora.

Postaram się dzielić teraz posty na odpowiednie kategorie, dokładając przemyślenia/westchnienia o macierzyństwie :) Mam dużo tematów, które chciałabym tutaj rozwinąć, mam nadzieję, że czas i własne chęci na to pozwolą. Bo sił i ochoty na pisanie czasem brak ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz