Ale lało!
Dawno mi się nie zdarzyło aby udzerzenia deszczu o parapet były tak naturalnym budzikiem. Waliło z impetem, nie ma co ;)
Na poranną kawę zapraszałam na FB! <klik>
Im Was więcej będzie, tym kontat będzie swobodniejszy ;]
Miasto umyte, więc "zieeelooonooo miii...." - wiosna w misce na obiad ;)
Zupa krem powstała w bólach :p Ale dzięki temu zwiększyła swoją objętość parokrotnie :p
Trudno mi ocenić jak smakowała w pierwowzorze - kiedy to miała być kremem brokułowym (standart: jarzynki + brokuł i nieco gęstego jogurtu, siemię lniane), bo... Trzeba się przyznać... Zrobiłam ją przypadkiem (sypnęło się noo...) TAAAK masakrycznie ostrą, że się nie dało :p
Dodałam zatem paczkę zielonego groszku i rozcieńczyłam wodą - NIC, pali jak ekhm.
Zmiksowałam z ryżem z dnia uprzedniego, znowu rozcieńczyłam i NIC.
Daliśmy radę i zjedliśmy porcję.
Na drugi dzień dołożyłam paczkę brokułów, szpinaku, dolałam mleka, dosypałam wiórek kokosowych oraz rozcieńczyłam jeszcze zieloną herbatą i... PYSZNAAA!
*A najbardziej genialne było to, że zamiast mniejszej ilości zupy w garnku z powodu wcześniejszej konsumpcji, mieliśmy jej więcej :p
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz